Często spotykam się z pytaniem jak traktować ludzi, którzy są po in vitro lub deklarują styl życia homoseksualny….Czy będąc z nimi w przyjacielskiej relacji nie popieram ich czynów, nie mówię im, wszystko w porządku? Jest dla mnie oczywistym, że zawsze z miłością należy z nimi rozmawiać i mieć dobre relacje, ponieważ sama nie jestem człowiekiem bez grzechu. Do takiej postawy dochodziłam stopniowo, poprzez różne kontakty i relacje.
Duże wrażenie na mnie zrobił ks. Mike Schmitz popularny amerykański duszpasterz akademiki, kiedy mówił do młodzieży w jednej z katolickich uczelni, o tym, że Bóg jest Miłością i jasno przedstawiał młodym nauczanie Kościoła, na temat homoseksualizmu, pokazując szeroki kontekst i piękno proponowanej drogi.
Wydaje mi się, że jedną z priorytetowych rzeczy jest szukanie takiego języka i takich form mówienia o Panu Jezusie, które pozwoliłyby wszystkim ludziom czuć się kochanymi i przyjętymi przez Kościół również wtedy kiedy grzeszą, łamiąc przykazanie piąte i szóste, bez zmiany nauczania Kościoła. To jest bardzo wąska i niełatwa ścieżka ale kluczem byłoby tutaj współczucie, rozumiane nie jako litość, (my dobrzy okazujemy wam współczucie) ale jako współodczuwanie z kimś jego dramatu, bo tak niejednokrotnie jest w dziedzinach związanych z płciowością i życiem ludzkim.
Kiedy czytam Ewangelię o przebaczeniu, o nie noszeniu urazy, o pogodzeniu się z bratem zanim przystąpisz do Stołu Pańskiego, niech mowa wasza będzie tak, tak, nie, nie, pytam, Panie kto zdoła się zbawić? Jak bardzo wymagająca jest Twoja miłość.
Wtedy przychodzi mi na myśl Miłosierdzie Boże i współczucie Boga. Nie osąd, a współczucie właśnie.
Niedawno oglądałam bardzo ciekawy wywiad Weroniki Kostrzewy dziennikarki Radia Plus i prowadzącej kanał Miejsce Spotkania, z Ks. Robertem Wielądkiem na temat dzieci poczętych metodą in vitro oraz o osobach homoseksualnych, nauczaniu Kościoła i o tym jak ono jest interpretowane przez ludzi, którzy tego nauczania nie znają. Wywiad wydawał mi się szczególnie interesujący , ponieważ, ciągle towarzyszy mi pytanie jak nie zamazywać prawdy o grzechu, a jednocześnie przyjmować grzesznika z miłością? Mogłam tam zobaczyć człowieka pełnego współczucia i zrozumienia dla dramatu ludzkiego, który mówi o spotykaniu się z ludźmi, wysłuchiwaniu ich historii i współodczuwaniu z nimi, jednocześnie mówiąc o sakramencie pokuty.
Kiedyś zrobiło furorę słowo, czułość, powtarzane po wielekroć jako antidotum dla współczesnego człowieka spragnionego miłości.
Jednak współczucie, współodczuwanie z kimś, czucie z kimś w jego najgłębszym dramacie jakim jest grzech, wydaje mi się czymś bardzo przejmującym.
Czyż nie z tego powodu Bóg umarł za nas na krzyżu?